Premier w końcu przyznał to, czego wszyscy obawialiśmy się od dawna

2022-03-21 Komentarze są wyłaczone.

Polska stoi obecnie w obliczu „zawirowań gospodarczych”, z bardzo wysoką inflacją i stagnacją PKB. Pierwsze tak mocne oświadczenie premiera Morawieckiego w tej sprawie, to przesłanie dla wszystkich Polaków, aby się przygotowali – czekają nas wyrzeczenia, w portfelach zostanie mniej pieniędzy niż dotychczas. Sprawdziliśmy, co nas czeka w tym roku w związku z wojną w Ukrainie.

Premier przyznał, że trwają prace nad „tarczą antyputinowską”, która ma bronić polską gospodarkę przed ekonomicznymi skutkami wojny na Ukrainie. Ocenił, że tym razem nie będzie to łatwe ani dla Europy, ani dla Polski, ponieważ znajdują się one obecnie w – jak to określił – trudnym gospodarczo okresie.

„Zagrożenie inflacją i stagnacją jest bardzo realne – powiedział premier Polski, Morawiecki – Wszystko zależy od tego, jak długo potrwa ta wojna.”

Premier powiedział, że wojna jest jedną z głównych przyczyn chaosu gospodarczego. Zaznaczył wprost: „czeka nas wielka zawierucha”. Należy zauważyć, że po raz pierwszy w jasnych słowach powiedziano obywatelom, że czeka ich pot i łzy – nie tylko strata czy żal, ale także ciężar całego narodu, który będą musieli dźwigać na swoich barkach.

Co czeka polską gospodarkę?

Słowa premiera, że „nadchodzą wielkie zawirowania gospodarcze”, wywołały spore poruszenie. Jak przełożą się one na praktykę?

Ceny surowców gwałtownie wzrosły w marcu, po konflikcie na Ukrainie. Ekonomiści BOŚ Banku zauważyli, że zdarzały się często kilkudziesięcio-, a nawet kilkunastoprocentowe podwyżki średnio we wszystkich pozycjach w zależności od ich znaczenia dla naszego codziennego życia (ropa naftowa, gaz, ziemny, węgiel, zboża).

„Wskaźnik inflacji prawdopodobnie już w marcu ukształtuje się powyżej poziomu 10 proc. Z pewnym opóźnieniem w średniej perspektywie postępował będzie wzrost cen żywności przez bezpośredni efekt wzrostu cen zbóż i olejów roślinnych, a także pośrednio przez wzrost cen nawozów. W rezultacie najprawdopodobniej od marca przez większość kolejnych miesięcy bieżącego roku wskaźnik inflacji będzie przyjmował wartości dwucyfrowe” – ostrzega BOŚ.

Ostatni raz ceny w Polsce rosły w dwucyfrowym tempie w 2000 roku.

Gdyby podwyższonej inflacji towarzyszył silny wzrost gospodarki, to nie byłoby tak źle. Problem w tym, że ekonomiści coraz głośniej mówią o silniejszym spowolnieniu w naszym kraju. Według najnowszej prognozy banku BNP Paribas gospodarka Polski urośnie w tym roku tylko o 3,5 proc.

Przypomnijmy, że 2021 rok polska gospodarka skończyła wzrostem na poziomie 5,7 proc. Pomijając kryzysowy 2020 rok, gdy PKB spadł, przez trzy poprzednie lata rozwijaliśmy się w tempie blisko 5-proc.

„Na wzrost gospodarczy negatywnie w tym roku oddziaływać może wzrost niepewności, zniechęcający firmy do inwestowania, a konsumentów do ponoszenia wydatków na dobra trwałe” – komentuje Michał Dybuła, główny ekonomista BNP Paribas.

Także eksperci Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) celują w tegoroczny wzrost PKB na poziomie 3,5 proc. Spodziewają się mniejszego napływu inwestycji zagranicznych oraz słabszego rozwoju krajowego przemysłu.

O stagflacji mówi już sam premier Morawiecki, a jeszcze tydzień temu prezes Narodowego Banku Polskiego (NBP) zarzekał się, że nie dojdzie do takiej sytuacji. Sugerował, że „chyba meteoryt musiałby uderzyć w Ziemię„.

Kredyty najdroższe od co najmniej dekady

Prezes NBP Adam Glapiński stara się więc uspokajać nastroje, ale sam jest w trudnej sytuacji. Bank centralny od długiego czasu nie realizuje swojego podstawowego celu, jakim jest utrzymanie stabilnego poziomu cen w Polsce. Za taki uważa się inflację w przedziale 1,5-3,5 proc.

Żeby zdusić inflację, NBP zdecydowanie podnosi stopy procentowe. To ma swoje dwie istotne konsekwencje, negatywne dla gospodarki i zwykłych obywateli.

Podwyżki oprocentowania co do zasady schładzają gospodarkę. Im stawki większe, tym ten efekt silniejszy. Przed zaszkodzeniem gospodarce nadmiernymi podwyżkami stóp przestrzegał ostatnio prezes jednego z większych banków działających w Polsce.

Po kieszeni dostaje się też osobom, które spłacają kredyty. Ich miesięczne raty w ciągu pół roku mogły wzrosnąć nawet o połowę. A będzie jeszcze gorzej. To oznacza dodatkowe setki złotych wydawane przez Polaków na spłatę zadłużenia, zamiast na konsumpcję, która mogłaby nakręcać gospodarkę.

Negatywne konsekwencje dla rynku pracy

Z perspektywy Kowalskiego wzrost cen i spowolnienie w gospodarce będzie mniej dotkliwe, jeśli będzie miał pracę i dobre wynagrodzenie. Niestety rynek pracy w pewnych aspektach też może zostać dotknięty przez wojnę.

Ekonomiści BNP Paribas oceniają, że w związku z wojną w Ukrainie dość szybko będzie widoczny odpływ pracowników z Ukrainy z branż o dużym procentowym udziale mężczyzn w zatrudnieniu. Są to głównie: budowlanka, transport i magazynowanie, przetwórstwo przemysłowe. Można spodziewać się pogłębienia niedoborów pracowniczych w tych sektorach.

W średnim horyzoncie czasu możliwy jest za to wzrost zatrudnienia w branżach o dużym udziale kobiet w związku z uchodźcami z Ukrainy. Dotyczyć to będzie edukacji, opieki zdrowotnej i pomocy społecznej, handlu czy pozostałych usług.

Według ekonomistów BNP Paribas efektem tego może być osłabienie presji na wzrost wynagrodzeń. Będzie trudniej wywalczyć podwyżkę, bo na rynku będą pracownicy, którzy przyjmą pracę za niższe stawki.